Bogdaniec
Poniedziałek, 26 kwietnia 2010
· Komentarze(0)
Skoro M&M przyleciał z wyspy i chciał odkurzyć Scoota to wyrwaliśmy się do lasu, ale od początku.
Miała być szybka akcja po pracy na rower, ale od startu schody – u mnie standard.
Wpierw wyszedłem później niż planowałem z obozu pracy, potem dojechałem do domu po czasie, na deser przy zmianie opon z 1,75” na 2,25” padły obie pompki. Suma sumarum zamiast przed czwartą ruszyliśmy przed piątą. A za oknem z pięknego wczesnego lata zrobiła się burzowa wiosna. Nie(z)rażeni piorunami, deszczem i wiatrem ruszyliśmy na azymut w kierunku najbliższego lasu.
W lesie jakby inny świat, prawie nie pada, zero wiatru, jedynie sarny biegają z prawa na lewo i powrotem. Teren nadspodziewanie ciężki, pełno lepkiego piasku skutecznie spowalniającego jazdę. Nie obyło się bez leżenia na boku przy jeździe z prędkościami w porywach 5km/h. SPD mają to do siebie, że zawsze wypina się prawy but przy upadku na lewą stronę. Trochę błądząc (tradycyjnie nie brałem mapy, bo po co) znaleźliśmy piękne jagodzisko i strumień tak pokręcony, że w jednym miejscu zawracał na moment, żeby znów płynąc w dół. A największym znaleziskiem był karmnik dla zwierzyny leśnej z magazynem siana na pięterku – idealne miejsce na aktywną przerwę podczas wycieczki we dwoje (różnej płci !). Po dojechaniu do Bogdańca wizyta w Markecie po płyny i powrót lasem.
Po powrocie uległem Garemu i wykąpałem go w ciepłej wodzie w wannie. Należało mu się, bo dowiózł mnie bez usterki do domu, mimo kilograma błota i piasku w napędzie.
Wyjazd zaliczam do udanych.
Miała być szybka akcja po pracy na rower, ale od startu schody – u mnie standard.
Wpierw wyszedłem później niż planowałem z obozu pracy, potem dojechałem do domu po czasie, na deser przy zmianie opon z 1,75” na 2,25” padły obie pompki. Suma sumarum zamiast przed czwartą ruszyliśmy przed piątą. A za oknem z pięknego wczesnego lata zrobiła się burzowa wiosna. Nie(z)rażeni piorunami, deszczem i wiatrem ruszyliśmy na azymut w kierunku najbliższego lasu.
W lesie jakby inny świat, prawie nie pada, zero wiatru, jedynie sarny biegają z prawa na lewo i powrotem. Teren nadspodziewanie ciężki, pełno lepkiego piasku skutecznie spowalniającego jazdę. Nie obyło się bez leżenia na boku przy jeździe z prędkościami w porywach 5km/h. SPD mają to do siebie, że zawsze wypina się prawy but przy upadku na lewą stronę. Trochę błądząc (tradycyjnie nie brałem mapy, bo po co) znaleźliśmy piękne jagodzisko i strumień tak pokręcony, że w jednym miejscu zawracał na moment, żeby znów płynąc w dół. A największym znaleziskiem był karmnik dla zwierzyny leśnej z magazynem siana na pięterku – idealne miejsce na aktywną przerwę podczas wycieczki we dwoje (różnej płci !). Po dojechaniu do Bogdańca wizyta w Markecie po płyny i powrót lasem.
Po powrocie uległem Garemu i wykąpałem go w ciepłej wodzie w wannie. Należało mu się, bo dowiózł mnie bez usterki do domu, mimo kilograma błota i piasku w napędzie.
Wyjazd zaliczam do udanych.