z Markiem
Wtorek, 7 września 2010
· Komentarze(0)
Miała być wycieczka typu GIT MALINA a wyszła jak zawsze.
Traska emerycka bo nikomu za bardzo nie chciało się cisnąć: Gorzów, Czechów, Santok, Płomykowo, Gralewo, Wawrów, Janczewo, no i ten pierd... Gorzów gdzie miało się miło skończyć, a właściwie to się zaczęło.
Więc po kolei – jedziemy chodnikiem w Podmiejskiej bo strach przed tirami nas zepchnął, potem skręt na Pomorską w dół, gdzie ktoś w wspaniały sposób wyłożył schody czerwonym polbrukiem i to na tyle umiejętnie że nie widać krawędzi stopni z pozycji rowerzysty. Stało się co się miało stać. Marek z pełnym rozpędem i całkowitą nieświadomością wjechał na te schody i zrobił popisowe salto w przód razem ze swoim wiernym rumakiem. Jadąc z tyłu zobaczyłem tylko tylne koło w powietrzu i głowę na schodku (UFF głowa w kasku). Efekt do przewidzenia: koło scentrowane, kolana potłuczone, ręka całkowicie popsuta.
Jestem zły na siebie że jechaliśmy tym chodnikiem jak jakieś miętki, ale nie wiadomo co by było na drodze.
Wycieczkę trudno zaliczyć do udanych. :(
Miałem nie pisać (tak sobie obiecałem) ale nie wytrzymałem.
Z opowieści Marka w szpitalu: przyjeżdżam do szpitala na izbę przyjęć a tam zamknięte, następne drzwi też, dopiero trzecie otwarte, wchodzę oszołomiony z bólu a tam kolejka jak za mięsem, wreszcie się dopchałem do lekarza, proszę go o pomoc w zdjęciu kurtki bo ręką całkowicie nie mogę ruszyć a on tylko wzruszył ramionami, po krzyknięciu pomogła pielęgniarka, lekarz skierował mnie na prześwietlenie, a tam kobieta czyta skierowanie i mówi że nie będzie robiła tyle zdjęć co chciał lekarz tylko zrobi 5, powrót z fotkami do lekarza, fotki ogląda już dwóch i nieopatrznie słyszę ich rozmowę „a widzisz tą kreskę na kości, eee niech idzie do domu, jak go będzie boleć to przyjdzie jutro”, przepisali mi leki przeciwbólowe oraz maść na opuchliznę i pogonili, na komentarz co z niewładną ręką założyli mi tylko temblak.
Zostawiam bez komentarza – napiszę tylko tyle że jak skończyłem rozmowę przez telefon to nie mogłem się jeszcze długo uspokoić.
Traska emerycka bo nikomu za bardzo nie chciało się cisnąć: Gorzów, Czechów, Santok, Płomykowo, Gralewo, Wawrów, Janczewo, no i ten pierd... Gorzów gdzie miało się miło skończyć, a właściwie to się zaczęło.
Więc po kolei – jedziemy chodnikiem w Podmiejskiej bo strach przed tirami nas zepchnął, potem skręt na Pomorską w dół, gdzie ktoś w wspaniały sposób wyłożył schody czerwonym polbrukiem i to na tyle umiejętnie że nie widać krawędzi stopni z pozycji rowerzysty. Stało się co się miało stać. Marek z pełnym rozpędem i całkowitą nieświadomością wjechał na te schody i zrobił popisowe salto w przód razem ze swoim wiernym rumakiem. Jadąc z tyłu zobaczyłem tylko tylne koło w powietrzu i głowę na schodku (UFF głowa w kasku). Efekt do przewidzenia: koło scentrowane, kolana potłuczone, ręka całkowicie popsuta.
Jestem zły na siebie że jechaliśmy tym chodnikiem jak jakieś miętki, ale nie wiadomo co by było na drodze.
Wycieczkę trudno zaliczyć do udanych. :(
Miałem nie pisać (tak sobie obiecałem) ale nie wytrzymałem.
Z opowieści Marka w szpitalu: przyjeżdżam do szpitala na izbę przyjęć a tam zamknięte, następne drzwi też, dopiero trzecie otwarte, wchodzę oszołomiony z bólu a tam kolejka jak za mięsem, wreszcie się dopchałem do lekarza, proszę go o pomoc w zdjęciu kurtki bo ręką całkowicie nie mogę ruszyć a on tylko wzruszył ramionami, po krzyknięciu pomogła pielęgniarka, lekarz skierował mnie na prześwietlenie, a tam kobieta czyta skierowanie i mówi że nie będzie robiła tyle zdjęć co chciał lekarz tylko zrobi 5, powrót z fotkami do lekarza, fotki ogląda już dwóch i nieopatrznie słyszę ich rozmowę „a widzisz tą kreskę na kości, eee niech idzie do domu, jak go będzie boleć to przyjdzie jutro”, przepisali mi leki przeciwbólowe oraz maść na opuchliznę i pogonili, na komentarz co z niewładną ręką założyli mi tylko temblak.
Zostawiam bez komentarza – napiszę tylko tyle że jak skończyłem rozmowę przez telefon to nie mogłem się jeszcze długo uspokoić.