Czuję że atakuje mnie jakiś wirus (cykloza jakaś czy inna cholera). Rano poszedłem na siłke pokręcić na stacjonarnym i tak mi się spodobało że po południu ruszyłem z miejsca na świeże powietrze. Trasa mało wyszukana: dom - Manhatan - Wawrów - Janczewo - Gralewo ale za to cel szczytny bo odwiedziłem babcie. Powrót na skróty.
Ponownie usiadłem na siodełku i ruszyłem z mozołem. Pierw dowlokłem się do centum, potem odwiedziłęm sklep Piaseckiego i przeprowadziłem inspekcję umytych okien na Manhatanie. Powrót do domu najłatwiejszą drogą.
Postanowiłem kolejny raz wziąć się za siebie i pojeździć w tym sezonie. Na dobry początek przyjąłem początek wiosny, bo to jakoś łatwiej i samemu nie musiałem pedałować. Razem z Cyklistami ruszyliśmy do Santoka przez Czechów na oficjalne topienie Marzanny. Przyjechaliśmy za szybko i nikomu nie chciało sie czekać, więc ruszyliśmy na krzyżówkę do Lipek (grzybiarzom nie trzeba tłumaczyć gdzie). Po drodze tak nas zmoczyło że bez ogniska w Santoku nie mogło się obyć. Powrót tą samą drogą. Z atrakcji trzeba utrwalić: rozpalenie ogniska w deszczu jedną zapałką, towarzystwo piechurów z Naszej Chaty, i widok pierwszego boćka w tym sezonie.