Wskoczyłem na bolida pozałatwiać sprawy na mieście. Już się cieszyłem, że średnia znacznie powyżej 20 km/h wyjdzie no i zabrałem kobiełkę nad jeziorko Kłodawa. Bez ostrzeżenia średnią piorun strzelił. Dla rozładowania rosnącego napięcia, w czasie jazdy, nuciłem sobie pod nosem „ kobiety są, aha, aha, powolne, aha, aha, chłopaki też". Z uwagi na to, że było to otwarcie sezonu pochwaliłem po powrocie i prysnąłem do domu.
Skoro M&M przyleciał z wyspy i chciał odkurzyć Scoota to wyrwaliśmy się do lasu, ale od początku. Miała być szybka akcja po pracy na rower, ale od startu schody – u mnie standard. Wpierw wyszedłem później niż planowałem z obozu pracy, potem dojechałem do domu po czasie, na deser przy zmianie opon z 1,75” na 2,25” padły obie pompki. Suma sumarum zamiast przed czwartą ruszyliśmy przed piątą. A za oknem z pięknego wczesnego lata zrobiła się burzowa wiosna. Nie(z)rażeni piorunami, deszczem i wiatrem ruszyliśmy na azymut w kierunku najbliższego lasu. W lesie jakby inny świat, prawie nie pada, zero wiatru, jedynie sarny biegają z prawa na lewo i powrotem. Teren nadspodziewanie ciężki, pełno lepkiego piasku skutecznie spowalniającego jazdę. Nie obyło się bez leżenia na boku przy jeździe z prędkościami w porywach 5km/h. SPD mają to do siebie, że zawsze wypina się prawy but przy upadku na lewą stronę. Trochę błądząc (tradycyjnie nie brałem mapy, bo po co) znaleźliśmy piękne jagodzisko i strumień tak pokręcony, że w jednym miejscu zawracał na moment, żeby znów płynąc w dół. A największym znaleziskiem był karmnik dla zwierzyny leśnej z magazynem siana na pięterku – idealne miejsce na aktywną przerwę podczas wycieczki we dwoje (różnej płci !). Po dojechaniu do Bogdańca wizyta w Markecie po płyny i powrót lasem. Po powrocie uległem Garemu i wykąpałem go w ciepłej wodzie w wannie. Należało mu się, bo dowiózł mnie bez usterki do domu, mimo kilograma błota i piasku w napędzie. Wyjazd zaliczam do udanych.
Rano spokojnie do pracy, a po pracy armagedon. Na przełaj, na czerwonych, na wariata do bankomatu i zębologa (nie wiem jak tego dokonałem, bo wyszło 6min, a samochodem 12min). Cały obolały po torturach na 4 zębach do domu, a tam telefon, że tęsknią za mną w robocie i znów na siodło. Po drodze dwa otarcia o kosę pewnej sprawiedliwej pani (cienkie opony mają słabą przyczepność na grysie, a zderzak czarnego Vito jest chyba moim przeznaczeniem). W drodze powrotnej przerwa na herbatkę i nareszcie dom. UFF
V max za tirem. Zabrakło mi kadencji i uciekł kawałek za światłami - a w terenie zabudowanym jest ograniczenie do 50 km/h :).
Na PKS i do AUTO komisu. Po drodze odkryłem przepis na zajechanie : 1 - dajemy na przedostatnie przełożenie 2 - rozpędzamy się do 40 km/h 3 - utrzymujemy stałą prędkość 4 - czekamy aż puls skoczy do 160 5 - zatrzymujemy się i siadamy do czasu aż się zrobi jaśniej w oczach Czas przygotowania zależy od kucharza - czym gorszy tym szybciej - mi to zajęło 5 min :)
Na Staszica zrobić fotki blachowozowi. W czasie jak ładował się akumulator dwa podjazdy: Olimpijska i 3Maja. Do przyzwoitej formy jeszcze daleko - po kilku ruchach pedalcami po górkę puls 150 i płuca na kierownicy. Oj ciężko będzie w tym roku :)