Żadna infekcja mnie nie zatrzyma w taką pogodę w domu więc ruszyliśmy we czwórkę na krótką wycieczkę (ja, Kamila, Gosia i pies transwestyta). Pogoda wymarzona, słońce, bez wiatru, świeżo po zjedzeniu pizzy, więc ruszyliśmy ostro. Przy szybkim zjeździe psu (o ile Yorka z kitką można tak nazwać) się znudziło siedzenie w koszyku więc próbował wyskoczyć a że był przymocowany smyczą właścicielka z rowerem zrobiła popisowe salto w przód z półobrotem. Na szczęcie skończyło się tylko na sińcach i zadrapaniach. Nad jeziorem krótka sjesta i powrót spacerem w płucach coś bulgocze i nie łapią tlenu. P.S. Chyba wisi nade mną jakieś fatum z tymi wypadkami towarzyszy :(
Wolna sobota, więc pora ruszyć dalej ale forma nie taka jak bym sobie życzył więc i trasa mało wymagająca. Wystartowałem samemu przez lasy Bogdanieckie w celu przypomnienia sobie trasek górskich. Niespodziewanie zadzwonił kompan ze jest gotowy na wyjazd więc szybka ustawka w Bogdańcu i jakoś motywacja się poprawiła. W Bogdańcu wspólnie ustalamy cel – jazda do Kostrzyna lewym brzegiem Warty. Po drodze mijamy Park Narodowy z ptakami różnej maści więc posiliłem się fruwakiem z rożna i ruszyliśmy. Cała droga pod wiatr aż do samego Kostrzyna, a że widoki przednie to nie dawało się we znaki. W Słonowie przerwa na kawę w szklance z koszyczkiem i porcja żelowych gumisi. Tak mnie to postawiło na nogi że do samego Kostrzyna średnia pod wiatr to 26 km/h. Na miejscu w szynobus i godzinkę później już pod domem.