Wyciągnąłem Marka na wieczorna jazdę, a on mnie skierował na prawy wał Warty. Nowa nawierzchnia z tłucznia nie jest dużo lepsza od poprzedniej tarki ale jeździć się da. Jedziemy tak i jedziemy bo zjechać mieliśmy przy jakimś małym kościele. A że ciemno jak w murzyńskiej chacie to dojechaliśmy aż za Gostkowice (miał być krótki wyjazd). Droga powrotna przez wioski asfaltem. Nogi puchną przy 28km/h. Pocieszam się że to z winy grubych opon i że w grupie będzie lepiej. Czas wyjazdu coraz bliżej więc budowanie formy zamykam z wynikiem pozytywnym (na zachętę) :)
Z uwagi że siodło mam wyczynowe i raczej nie do dłuższej jazdy wpadłem na pomysł wyposażenia roweru w żelową kanapę. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Nawet dostałem zniżkę - chyba z uwagi na to że dałem rade podjechać pod górkę, no i że nie zemdlałem w sklepie z braku tchu. Dopasowanie siodła pod siebie d=to istna loteria w której jeszcze nie wygrałem głównej nagrody - może następnym razem.
Podobno nawet OBI tak nie robi ale ja tak - zacząłem budować formę (siłę i wytrzymałość) na tydzień przed wyprawą. Efekty opłakane - po 40 km wycieńczenie organizmu, a na drugi dzień zakwasy. Na szczęście są dobrzy ludzie na tym świecie i pożyczyli mi mapę na wyprawę, więc mimo że będę najsłabszym ogniwem to ja będę miał mapę (może dzięki temu mnie nie zostawią). Pozdrowienia dla Ani i Marka
Nie licząc 2 dojazdów do pracy to dziś pierwszy wyjazd na siodełku. Do tripu nie całe 2 tygodnie wiec nie ma opierniczania i trzeba się wziąć do kupy. Ruszyłem z kopyta w poszukiwaniu ścieżek rowerowych na mieście. Po 30 minutach złapał mnie skurcz jednocześnie w udo i łydkę, co o mało nie skończyło się wywrotką. Mam nadzieje że następne wyjazdy będą lepsze.