Żadna infekcja mnie nie zatrzyma w taką pogodę w domu więc ruszyliśmy we czwórkę na krótką wycieczkę (ja, Kamila, Gosia i pies transwestyta). Pogoda wymarzona, słońce, bez wiatru, świeżo po zjedzeniu pizzy, więc ruszyliśmy ostro. Przy szybkim zjeździe psu (o ile Yorka z kitką można tak nazwać) się znudziło siedzenie w koszyku więc próbował wyskoczyć a że był przymocowany smyczą właścicielka z rowerem zrobiła popisowe salto w przód z półobrotem. Na szczęcie skończyło się tylko na sińcach i zadrapaniach. Nad jeziorem krótka sjesta i powrót spacerem w płucach coś bulgocze i nie łapią tlenu. P.S. Chyba wisi nade mną jakieś fatum z tymi wypadkami towarzyszy :(
Wolna sobota, więc pora ruszyć dalej ale forma nie taka jak bym sobie życzył więc i trasa mało wymagająca. Wystartowałem samemu przez lasy Bogdanieckie w celu przypomnienia sobie trasek górskich. Niespodziewanie zadzwonił kompan ze jest gotowy na wyjazd więc szybka ustawka w Bogdańcu i jakoś motywacja się poprawiła. W Bogdańcu wspólnie ustalamy cel – jazda do Kostrzyna lewym brzegiem Warty. Po drodze mijamy Park Narodowy z ptakami różnej maści więc posiliłem się fruwakiem z rożna i ruszyliśmy. Cała droga pod wiatr aż do samego Kostrzyna, a że widoki przednie to nie dawało się we znaki. W Słonowie przerwa na kawę w szklance z koszyczkiem i porcja żelowych gumisi. Tak mnie to postawiło na nogi że do samego Kostrzyna średnia pod wiatr to 26 km/h. Na miejscu w szynobus i godzinkę później już pod domem.
Większość moich wycieczek jest bezcelowa, od tak pokręcić korbami, poczuć powiew wiatru, pooddychać. Dziś było inaczej- był cel, a nawet kilka: odebrać przekaz na poczcie (miłą niespodzianka bo myślałem że jak zawsze 300zł za zdjęcie) oraz złożyć reklamację w PKS na autobus, który zamiast mnie przywieść z Poznania do Gorzowa a rozkraczył się w Sadach. Niestety z PKS nie jest tak łatwo - po 16 jest tylko Dyżurny ruchu który gówno może, a reklamacje można zgłaszać w biurze od 7 do 14:45 :( No i cel o najwyższym priorytecie ujarzmić dzisiejszą energię (pisząc lekko nosiło mnie cholernie), rozluźnić napięte nerwy, zmęczyć się przed jedzeniem i przestać myśleć choć na chwilę. Trasa sama wyszła i to całkiem ciekawa. Miasto, Czechów, o-Górki (świetny podjazd, wpierw szuter i potem stromo asfaltem), Janczewo (otworzyli Lewiatana i Naszą Chatę), polami do Różanek, a na deser lans city. Za dobrą jazdę i poprawiony humor wypucowałem Garego gąbeczką i ciepłą wodą z kokosalem oraz nasmarowałem łańcuch – jemu też się należy :)
Miała być wycieczka typu GIT MALINA a wyszła jak zawsze. Traska emerycka bo nikomu za bardzo nie chciało się cisnąć: Gorzów, Czechów, Santok, Płomykowo, Gralewo, Wawrów, Janczewo, no i ten pierd... Gorzów gdzie miało się miło skończyć, a właściwie to się zaczęło. Więc po kolei – jedziemy chodnikiem w Podmiejskiej bo strach przed tirami nas zepchnął, potem skręt na Pomorską w dół, gdzie ktoś w wspaniały sposób wyłożył schody czerwonym polbrukiem i to na tyle umiejętnie że nie widać krawędzi stopni z pozycji rowerzysty. Stało się co się miało stać. Marek z pełnym rozpędem i całkowitą nieświadomością wjechał na te schody i zrobił popisowe salto w przód razem ze swoim wiernym rumakiem. Jadąc z tyłu zobaczyłem tylko tylne koło w powietrzu i głowę na schodku (UFF głowa w kasku). Efekt do przewidzenia: koło scentrowane, kolana potłuczone, ręka całkowicie popsuta. Jestem zły na siebie że jechaliśmy tym chodnikiem jak jakieś miętki, ale nie wiadomo co by było na drodze. Wycieczkę trudno zaliczyć do udanych. :(
Miałem nie pisać (tak sobie obiecałem) ale nie wytrzymałem. Z opowieści Marka w szpitalu: przyjeżdżam do szpitala na izbę przyjęć a tam zamknięte, następne drzwi też, dopiero trzecie otwarte, wchodzę oszołomiony z bólu a tam kolejka jak za mięsem, wreszcie się dopchałem do lekarza, proszę go o pomoc w zdjęciu kurtki bo ręką całkowicie nie mogę ruszyć a on tylko wzruszył ramionami, po krzyknięciu pomogła pielęgniarka, lekarz skierował mnie na prześwietlenie, a tam kobieta czyta skierowanie i mówi że nie będzie robiła tyle zdjęć co chciał lekarz tylko zrobi 5, powrót z fotkami do lekarza, fotki ogląda już dwóch i nieopatrznie słyszę ich rozmowę „a widzisz tą kreskę na kości, eee niech idzie do domu, jak go będzie boleć to przyjdzie jutro”, przepisali mi leki przeciwbólowe oraz maść na opuchliznę i pogonili, na komentarz co z niewładną ręką założyli mi tylko temblak. Zostawiam bez komentarza – napiszę tylko tyle że jak skończyłem rozmowę przez telefon to nie mogłem się jeszcze długo uspokoić.
Dziś taka pogoda że trudno usiedzieć na dupie więc rano grzyby a potem rower. Trasa spacerowa : dom, Piaski, Kłodawa, Łośno, pomost na Lipach i nawrotka lasem przez Wojcieszyce i Górczyn.
Spontaniczny wyjazd z Markiem. Zbiórka pod pomnikiem Mickiewicza (dla niektórych złudnie podobny do Piłsudzkiego, chyba z powodu konia). Trasa: Kłodawa, Łośno, Lipy i powrót lasem przez Wojcieszyce.