Pokręciłem się trochę tu i tam. Zweryfikowałem zaawansowanie prac budowlanych na Filharmonii, fontannie Pauckscha, amfiteatrze oraz czy działają jeszcze pozostałe fontanny. Co do kręcenia po mieście mam zagadkę: co to jest – spocone, owłosione i kręci się między majtkami ?
Kolejny etap eksploracji lasu. Chyba jestem za mało spostrzegawczy, bo jak jadę lasem to nie widzę żadnego zwierza tylko słyszę po prawej i lewej. Ale jak się nie ma co się chce to się lubi co się ma. Za Łupowem, na jednym z wjazdów do lasu, znaleźliśmy podjazd hiperboliczny wyłożony płytami betonowymi. Gdyby nie końcówka podjazdu, gdzie brakowało mi przełożeń, to byśmy z Marcinem zjechali w dół i podjechali jeszcze raz. Vmax pewnie by wyszedł powyżej 60km/h bo stromo niemiłosiernie. Obiecałem sobie zapamiętać drogę i zaatakować górę z drugiej strony. Niestety gdy to opisuję, to jedyne co pamiętam, to że droga w lesie była :). Trzeba przyznać, że lasy w okolicy Bogdańca są niesamowite: podjazdy górskie, zjazdy serpentynami, urwiska na skraju drogi i taka mizeria tras leśnych że jeszcze mi się nie udało przejechać całej wycieczki bez małego błądzenia.
Jestem już/dopiero podwójnie uszczęśliwiony ojcostwem chrzestnym więc co mogłem wręczyć innego w tym roku jak nie rower. Co wymyśliłem to zrobiłem. Dziś po długich wyczekiwaniach ruszyliśmy wspólnie z chrześnicą na wspólną wycieczkę. Zapowiadał się dystans GIGA. Pierwsze metry to szkoła obsługi przerzutek i koncentracji na drodze, a nie na rowerze. Nauka nie szła w las i z każdym metrem jazda byłą coraz płynniejsza i szybsza. Dystans przekroczyliśmy o 30% do zaplanowanego ale nikt nie narzekał. Zwiedziliśmy całe osiedle i oddaliliśmy się do pobliskiego parku. Po powrocie obie strony były zadowolone i zmęczone lecz każda na inny sposoby. Wyjazd zalicza do udanych.
Prosto po pracy wskoczyłem w obcisłe gatki i ruszyliśmy z Marcinem w lasy Bogdanieckie. Tradycja nakazuje eksploracje ścieżek i błądzenie ale zawsze przebiega podobnie. Celem jest sklep w Bogdańcu i powrót tym samym lasem lecz inną drogą.
Skusiłem się na wyjazd z Cyklistami bo w zapowiedzi była jazda przez lasy Bogdanieckie (moje ulubione). Ruszyliśmy w stronę Kłodawy, następnie Santocko, Małyszyn, Baczyna, Chruścik i nareszcie oczekiwany las. Zjazd z góry szutrem do Łupowa i znów asfalt. Z Łupowa powrót przez nadwarciane wioski: Łubczyno, Jasiniec, Jeżyki, Jeże.
Jazda do po mieście w poszukiwaniu oszałamiających atrakcji z okazji święta miasta. Pokręciłem się tu i tam i nic mnie nie ujęło na tyle żeby opisywać z wyjątkiem młodych hostess, reprezentujących ENEA, które poruszały się wdzięcznie i sprawnie w tłumie ludzi na Segway'ach.
Z Markiem ruszyliśmy na rekonesans po powodzi do Santoka. Na lewym brzegu Warty nie widać było końca rozlewiska. Normalnie są tam łąki i wypasają się czterokopytne, a teraz to tylko kaczki i gęsi sobie dadzą rade. W samym Santoku woda podeszłą pod zabudowania ale nie widać bezpośredniego zagrożenia. Trasa w obie strony wzdłuż Warty.
Brakowało mi pomysłu na trasę więc ruszyłem z Cyklistami. Kłodawa, Mironice, Santocko, Marwice, Baczyna. Grupa miała w planach jazdę do Kostrzyna a że nie dysponowałem takim czasem to w Baczynie urwałem się w kierunku Racławia i wróciłem przez Łupowo.