Na Staszica zrobić fotki blachowozowi. W czasie jak ładował się akumulator dwa podjazdy: Olimpijska i 3Maja. Do przyzwoitej formy jeszcze daleko - po kilku ruchach pedalcami po górkę puls 150 i płuca na kierownicy. Oj ciężko będzie w tym roku :)
Ruszyliśmy kosmicznie wcześnie (pobudka o 5:00).Pierwsze kilometry na dworzec do pociągu. Gorzów - Kostrzyn - Berlin Lichtenberg. Początek spokojny zwiedzanie, fotografowanie itd. Udał się uwiecznić w aparacie i w pamięci: Frankfurter Allee, Alexanderplatz, wieże TV z góry i z dołu, wyspę muzeów, bramę Brandenburg'ską, rondo ze złotym aniołem, Reichstag i nowy dworzec kolejowy. Droga powrotna przez miasto, mimo że komfortowa pod względem nawierzchni (asfaltowe ścieżki), to strasznie irytująca. Na każdym skrzyżowaniu mieliśmy czerwone światło. Po opuszczeniu zabudowań to już bajeczka. Nawet nie przeszkadzał wiatr w ryj, żeby czerpać przyjemność z jazdy. Drogi idealne, kierowcy ostrożni, piękne słońce. W trakcie jazdy okazało się, że nie wydrukowałem potrzebnej mapy i jedziemy na azymut (ale i tak trafiliśmy do domu). Mimo że plan zakładał powrót pod sam dom na rowerze, a skończyło się na dworcu w Kostrzynie to i tak wszyscy zadowoleni z wyjazdu, a może z tego że udało się wrócić :) - nie będę wnikał w szczegóły.
Wyszło trochę słońca, więc i ja wyszedłem z jaskini. Traska wiosenno / emerycka. Gorzów – Czechów – Santok – Gralewo – Janczewo – Wawrów – Gorzów. Dziś pierwszy raz zabrałem ze sobą towarzysza olympusa (trochę mi marudził ostatnim razem, że został w domu) i cyknąłem kilka fotek. P.S. Awaryjnie same opisy do zdjęć, bo Ci co wiedzą jak to było rozumieją że nie tak łatwo odtworzyć konto na Picassa.
1. Ambitniak z tego bobra, drzewo ma na ok. 1,5m średnicy i nie robi to na nim żadnego wrażenia. 2. A pięć minut temu jak przechodziły kaczki to ledwo nogi zamoczyły, a teraz tylko korona drzewa wystaje. 3. Wiosna panie sierżancie. 4. A kto powiedział, że szkołą nie może być wesołą i zawsze się źle kojarzy. Ale jedno jest prawdą, że zawsze pod górkę (przynajmniej od tej strony co ja jechałem). 5. Leży lisek koło drogi – lepiej on niż ja.
Czuję że atakuje mnie jakiś wirus (cykloza jakaś czy inna cholera). Rano poszedłem na siłke pokręcić na stacjonarnym i tak mi się spodobało że po południu ruszyłem z miejsca na świeże powietrze. Trasa mało wyszukana: dom - Manhatan - Wawrów - Janczewo - Gralewo ale za to cel szczytny bo odwiedziłem babcie. Powrót na skróty.
Ponownie usiadłem na siodełku i ruszyłem z mozołem. Pierw dowlokłem się do centum, potem odwiedziłęm sklep Piaseckiego i przeprowadziłem inspekcję umytych okien na Manhatanie. Powrót do domu najłatwiejszą drogą.
Postanowiłem kolejny raz wziąć się za siebie i pojeździć w tym sezonie. Na dobry początek przyjąłem początek wiosny, bo to jakoś łatwiej i samemu nie musiałem pedałować. Razem z Cyklistami ruszyliśmy do Santoka przez Czechów na oficjalne topienie Marzanny. Przyjechaliśmy za szybko i nikomu nie chciało sie czekać, więc ruszyliśmy na krzyżówkę do Lipek (grzybiarzom nie trzeba tłumaczyć gdzie). Po drodze tak nas zmoczyło że bez ogniska w Santoku nie mogło się obyć. Powrót tą samą drogą. Z atrakcji trzeba utrwalić: rozpalenie ogniska w deszczu jedną zapałką, towarzystwo piechurów z Naszej Chaty, i widok pierwszego boćka w tym sezonie.
baza - sklep rowerowy na prostowaniu koła - dom - baza
Ale był CZAD jak jechałem za szambowozem. Pewnie był pełny bo waliło zdrowo no i najważniejsze nadążyłem kręcić. Chyba ten odór tak mnie podjarał bo dziś miałem swój tegoroczny rekord MAX 55,4km/h na poziomie na osłoną wiatrową.